środa, 27 sierpnia 2014

Patison i amarantus




 
 
 
Już same nazwy świetnie do siebie pasują.
Jak się okazuje w kuchni to para outsiderów, która
bardzo dobrze razem wygląda - zwłaszcza na talerzu.
Przygotowanie tego dania zajmuje dosłownie 10 minut.
Wystarczy pokroić patison na krążki średniej grubości.
 
Nie mierzę linijką, ale jakoś tak ok. 1,5 cm:)
W osobnym naczyniu trzeba przygotować rozbite
i rozbełtane widelcem jajko.
Obok postawić drugie naczynie, na który sypie
się amarantus ekspandowany.
  
Potem trzeba zanurzyć
kawałki patisona w jajku i obtoczyć
je w amarantusie.
Na patelnie nalać oliwę i lekko podgrzać.
Smażyć ok. 15 min. na małym ogniu. Nie można za krótko, bo patison
jest surowy, ani za długo, bo amarantus szybko
się przypala.

niedziela, 24 sierpnia 2014

Jesienny dżem


 
 
 
 
 
Uwielbiam jesienne owoce:) Mają bardzo intensywne barwy, zmysłowe
kształty i pełny, głęboki smak. Czasem miałoby się ochotę zatrzymać
ten smak na dłużej. I od tego się zazwyczaj zaczyna przygoda z dżemem. Dżem nie zawiera cukru ani żadnych innych dodatków.

Co trzeba przygotować?
OWOCE
Tym razem wybrałam śliwki, winogrona i jabłka.
Ale równie dobrze mogłyby być śliwki, jabłka i gruszki
albo brzoskwinie, jabłka i winogrona:)
 
Kupuję kilogram każdego z tych owoców, wtedy dżemu wystarcza na kilka słoików.

Owoce muszą być dojrzałe i najlepiej bardzo słodkie.
Wszystko kroję w miarę drobno, można
byłoby w sumie przepuścić przez rozdrabniacz. 
Ale miło mieć trochę większe kawałki.
Wszystkie owoce gotuję razem w płytkim garnku i
mieszam drewnianą łyżką. Trochę to trwa. 
Bardzo gorącą masę wlewam do słoików.
Odwracam je do góry nogami tak szybko jak się da.
Potem dżemy stygną i  całkiem już schłodzone lądują w lodówce.
Co tu dużo mówić: mają raczej krótki termin przydatności
do spożycia. Zazwyczaj robię kilka słoików
i zjadam je w ciągu miesiąca. Nie ma w nich
cukru z torebki ani żadnej innej chemii.
 
 

sobota, 23 sierpnia 2014

Zamiast trawy cytrynowej



 

Prawdopodobnie jest bardzo zdrowy. Do tej pory jadłam go głównie
w postaci płatków. Kiedyś gdzieś tam przeczytałam,
że można również pić owies. Zastanawiałam się jak, więc zaczęłam pytać o owies w sklepach zielarskich.
Nic nie było. W końcu znalazłam go na półce supermarketu obok innych
herbatek ziołowych. Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście:)
Prawdopodobnie bardzo dobrze działa na organizm, ale nie jestem zielarzem,więc mogę mówić tylko o walorach smakowych. Ma bardzo świeży,lekki smak - trochę jak trawa cytrynowa. Można wsypać łyżeczkę do filiżanki i zalać wrzątkiem, a potem wypić jako herbatkę. Lekko słodką, lekko kwaśną - bardzo przyjemną.
Można dodać do zielonej herbaty - działa orzeźwiająco -
więc raczej na ciepłe dni. Można wraz z pigwą lub hibiskusem dodać do czarnej herbaty. Będzie rozgrzewać w jesienne popołudnia.


piątek, 22 sierpnia 2014

Czarny jak sezam


 

Nie ma to jak wegetariański pasztet - pomyślałam sobie, a że akurat miałam ciemne myśli, postanowiłam, że pasztet będzie równie ciemny. Jako że zupełną czerń nie tak łatwo znaleźć w naturze, pomyślałam raczej o ciemnym fiolecie. Na stół wyjechała czerwona fasola i  bakłażan. Potem olśniło mnie:

Przecież mam jeszcze...czarny sezam! Bakłażan wystarczyło pokroić w kostkę i ugotować na parze razem z cebulą. Bardzo szybko stał się miękki i smaczny. Czerwona fasola była nieco bardziej wymagająca - namoczyłam ją na noc. Następnego dnia tuż po śniadaniu wrzuciłam do garnka z wodą i zaczęłam ją gotować. Jakieś półtorej godziny później już mogłam rozgniatać ją widelcem.

Został jeszcze czarny sezam...No właśnie, już od jakiegoś czasu szukałam na niego sposobu.
Kilka dni wcześniej próbowałam go zemleć w młynku do kawy. Plus był taki, że w kuchni pięknie pachniało. Bardzo intensywnie co prawda, ale pięknie, przynajmniej w moim odczuciu:)
Do sezamowej mączki dodałam trochę ziół i warzyw w nadziei uzyskania pożywnej pasty do chleba.
Wyszła pasta, na pewno pożywna, ale po delektowaniu się jej charakterystycznym smakiem musiałam ją niestety wyrzucić. Nie byłam w stanie nawet na nią patrzeć, mimo że smak był ciekawy i w sumie ok, a sama pasta naprawdę syciła. Była czarna jak smoła - dosłownie czarcie żarcie.
A smak był za mocny - wydaje mi się, że przed zmieleniem za długo prażyłam ziarna na patelni.
Ale wróćmy do pasztetu. Ponieważ prażenie  i mielenie ziaren nie dało wcześniej zadowalającego efektu, postanowiłam je tym razem tylko namoczyć.
Taki to mokry czarny sezam, zmieszałam z gotowanym bakłażanem, cebulą i rozdrobnioną fasolą. Dla smaku dodałam soli, majeranku i oregano. Dla konsystencji i zdrowotności odrobinę oliwy.
Z drżącym sercem włożyłam to wszystko na pół godziny do gorącego piekarnika.
Po pięciu minutach pachniało pięknie w całym domu. Po 15 minutach zapach był jeszcze bardziej wyrazisty i szlachetny. To sezam - pomyślałam.
Pół godziny później wyjęłam pasztet z piekarnika i zostawiłam do ostygnięcia.
Odważyłam się go spróbować dopiero następnego dnia. A potem .... jadłam go jeszcze przez cały tydzień.
Nie miałabym jednak ochoty powtarzać tego doświadczenia:) Stanowczą lepiej wychodzą mi pasztety z czerwonej soczewicy - jasne pasztety:)